Vlora, 28 stycznia 2018 r.
Polki bez granic, Albania (Fot. Roksana Nowak, archiwum prywatne)
Muzułmanin nazywa siebie muzułmaninem, bo tak nazywał siebie jego ojciec i dziadek. Z katolikiem i żydem jest podobnie. Religia stanowi tylko część ich tożsamości. Wszyscy są przede wszystkim Albańczykami, religia ma drugorzędne znaczenie.
Nie wyjechałam do Włoch za lepszą pracą i zarobkiem, wyjechałam po przygodę, z jedną walizką na podbój świata. Miałam 22 lata i to było 12 lat temu. Od tamtej pory w Polsce wiele się zmieniło. Wtedy nikt nie mówił o samorealizacji czy spełnianiu własnych marzeń, życie toczyło się według pewnych standardów i narzuconych reguł. Już kiedy obroniłam pracę licencjacką, czułam się jak w pułapce, a później miałam jeszcze zrobić magistra, wyjść za mąż, znaleźć pracę w biurze i urodzić dzieci. Wiedziałam, że tego nie chcę. We Włoszech pracowałam, obroniłam dwa kolejne dyplomy i dostałam niezłą szkołę życia. Poznałam też mojego obecnego męża Albańczyka. Skończył studia rok przede mną, a że Włochy nam, obywatelom Europy Wschodniej, nie dają zbyt dużej szansy rozwoju, zdecydował, że spróbuje szczęścia w ojczyźnie. Ja też po roku miałam się przeprowadzić do Albanii.
Kiedy powiedziałam o tym znajomym i rodzinie, większość przypomniała mi film "Uprowadzona" z Liamem Neesonem, gdzie dwie młode Amerykanki zostają uprowadzone i sprzedane do domu publicznego przez bandę Albańczyków.
Na początku za każdym razem, gdy tam leciałam, miałam osobistą kontrolę bagażu. Bo co może robić Polka, która co dwa miesiące lata z Włoch do Albanii na kilka dni? Gdy w końcu się przeprowadziłam, szybko znalazłam pracę na państwowej uczelni, gdzie pracuję do dziś. Przyzwyczajona do włoskich realiów, gdzie możesz mieć pięć dyplomów, ale jak jesteś ze Wschodu, to nadajesz się tylko do sprzątania, byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, że w Albanii postrzegano mnie jako tę dobrze wykształconą z Unii Europejskiej.
Na początku za każdym razem, gdy tam leciałam, miałam osobistą kontrolę bagażu. Bo co może robić Polka, która co dwa miesiące lata z Włoch do Albanii na kilka dni? Gdy w końcu się przeprowadziłam, szybko znalazłam pracę na państwowej uczelni, gdzie pracuję do dziś. Przyzwyczajona do włoskich realiów, gdzie możesz mieć pięć dyplomów, ale jak jesteś ze Wschodu, to nadajesz się tylko do sprzątania, byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, że w Albanii postrzegano mnie jako tę dobrze wykształconą z Unii Europejskiej.
Dziś mieszkam w państwie, o którym krąży wiele mitów. Że Albania to kraj muzułmański, groźny i zacofany. Ale takie poglądy wynikają tylko z niewiedzy, strachu i ignorancji. Tak naprawdę przyroda zapiera tu dech w piersiach, owoce i warzywa rosną w pełnym słońcu, pachną nim i smakują. A tolerancji od Albańczyków moglibyśmy się uczyć, bo to kraj, który świetnie pokazuje, jak mogą razem funkcjonować wyznawcy różnych religii. Ich postawa wobec wolności wyznania jest godna naśladowania.
Kiedyś Albania stanowiła część Imperium Rzymskiego, później, za czasów Skenderbega, była chrześcijańska. Okupacja Turków, która trwała pięć wieków, też odcisnęła na Albanii piętno kulturowe i religijne. Turcy burzyli kościoły i stawiali meczety. W czasie komunizmu, który był tu najsurowszy w Europie, Enver Hodża kategorycznie zakazał jakiejkolwiek religii. Burzył wszystkie kościoły i meczety.
Taki muzułmanin je wieprzowinę, stroi choinkę na święta i żeni się z katoliczką. Tutaj w każdym mieście jest mały meczet, kościół katolicki, prawosławny, często nawet na jednej ulicy. I nikogo to nie dziwi, nikomu to nie przeszkadza. Tutaj nikt nikogo nie pyta, jakiej jest wiary. Wszyscy są przede wszystkim Albańczykami, religia ma drugorzędne znaczenie. Choć wszyscy mówią „daj nam boże”, nie zawracając siebie głowy tym, jak ten bóg wygląda i jak się nazywa. Mój mąż jest moim partnerem, a nie panem, który mną pomiata. Cieszę się, że moja córka może dorastać w takiej religijnej tolerancji, jednocześnie biorąc udział w religijnych tradycjach. W przyszłości świadomie wybierze, w co wierzyć. Dni wolne od pracy to dni świąteczne w różnych religiach. Mam więc wolne w Boże Narodzenie i ramadan, Wielkanoc katolicką i prawosławną. Mówiąc krótko, każda okazja do świętowania jest dobra.
W Albanii jeszcze wiele brakuje i długa przed nią droga, żeby osiągnąć poziom zachodniej Europy. Ale właśnie tutaj znalazłam spokój. Polacy przez cały rok marzą o dwutygodniowych wczasach na słonecznej plaży, żeby wyrwać się z depresyjnej pogody i odstresować. Ja już o tym nie marzę. Mieszkam sto metrów od morza, za plecami mam góry. Żyję powoli, bardzo śródziemnomorsko, bez presji i wyścigu szczurów. Lubię Polskę, jak turystka. Chętnie ją odwiedzam, ale nie tęsknię za nią. Jestem obywatelką świata.
Wysłuchała Martyna Kraus
Roksana Nowak, bohaterka tekstu, od ośmiu lat mieszka w Albanii. Jest specjalistką na państwowej uczelni, mamą i żoną Albańczyka. Kocha morze, przyrodę i śródziemnomorski styl życia. Prowadzi blog, w który opowiada o życiu w Albanii: http://albaniapopolsku.pl/
Tekst pochodzi ze strony: